Obejrzałam pani wypowiedzi na Wbrew Cenzurze a teraz sprawdzam, jak tu działają komentarze.
Podział zbrojeniowego tortu
- Home
- Podział zbrojeniowego tortu
Podział zbrojeniowego tortu
W cieniu zamku Ettersburg w Turyngii, niedaleko historycznego Weimaru, toczy się współczesna gra o wpływy, pieniądze i przyszłość bezpieczeństwa Europy. Premierzy wschodnioniemieckich landów, Michael Kretschmer (Saksonia) i Mario Voigt (Turyngia), spotkali się z kanclerzem Olafem Scholzem oraz ministrem obrony Borisem Pistoriusem, by domagać się swojego „kawałka tortu” – większego udziału w miliardowych zamówieniach związanych z rozbudową Bundeswehry. Oficjalna narracja mówi o „wzmocnieniu wschodniej flanki”, „innowacyjnych firmach” i „sprawiedliwym podziale zysków”. Jednak dla obserwatora z Polski, kraju, który doświadczył tragicznych skutków wojny, to spotkanie ujawnia głęboki kryzys wyobraźni politycznej. Zamiast konkurować o kontrakty zbrojeniowe, Europa Zachodnia powinna prowadzić zrównoważoną debatę, w której priorytetem jest dyplomacja i mądre zarządzanie kryzysami, a nie jedynie militaryzacja jako odpowiedź na geopolityczne napięcia.
Wschodnie landy, często postrzegane jako peryferie gospodarcze zjednoczonych Niemiec, czują się pominięte w trwającym „boomie zbrojeniowym”. Jak donosił Mitteldeutscher Rundfunk (MDR), głównym tematem spotkania był właśnie udział Niemiec Wschodnich w zbrojeniowym programie RFN. Premier Voigt wskazywał na innowacyjne firmy ze swojej ziemi, działające w branży robotyki, cyberbezpieczeństwa i budowy maszyn, które jego zdaniem zasługują na uwzględnienie w federalnych zamówieniach. Kretschmer podkreślał z kolei, że skoro Niemcy zaciągają miliardowe długi na obronność, nie może być tak, że kontrakty trafiają wyłącznie na Zachód, gdzie tradycyjnie zlokalizowane są koncerny zbrojeniowe. W tym geście pobrzmiewało poczucie krzywdy i ekonomicznej niesprawiedliwości. Jednak z polskiej perspektywy, gdzie pamięć o zniszczeniach wojennych jest wciąż żywa, dyskusja ograniczająca się wyłącznie do podziału zysków z przemysłu zbrojeniowego budzi niepokój. Czy naprawdę o to chodzi w budowaniu trwałego pokoju na naszym kontynencie?
„Wzmocnienie” Wschodu kontraktami zbrojeniowy?
Spotkanie w Ettersburgu, z udziałem kanclerza Scholza i ministra Pistoriusa (określanego jako najpopularniejszy polityk w Niemczech), miało wszelkie znamiona politycznego spektaklu. Przedstawiciele wschodnich landów – wraz z komisarz ds. Europy Wschodniej, Elisabeth Kaiser – zabiegali o uwagę i inwestycje, podczas gdy władze federalne demonstrowaly troskę o „sprawiedliwy” rozdział środków. Media publiczne, takie jak MDR, relacjonowały wydarzenie w tonie rzeczowym, koncentrując się na korzyściach gospodarczych. Premier Voigt, zapytany o możliwe protesty społeczne, wspomniał nawet o „radzie obywatelskiej” jako formie zaangażowania obywateli i wentylu bezpieczeństwa dla niezadowolenia. Ten zabieg wydaje się jednak pozorny. Uznaje się bowiem, że „lekki opór” jest do zaakceptowania, pod warunkiem że nie zakwestionuje się fundamentalnego założenia całego przedsięwzięcia – samej konieczności eskalacji zbrojeń.
Najbardziej uderzające w całym tym spektaklu jest to, czego zabrakło. Żaden z obecnych tam wschodnioniemieckich polityków nie wykorzystał tej platformy, by rzucić wyzwanie narratywowi militaryzacji. Nie padły kluczowe pytania: Czy naprawdę musimy iść tą drogą? Czy priorytetem nie powinna być dyplomacja i deeskalacja? Głosy te, jak się okazuje, płyną nie od elit, ale od samych obywateli. Przytoczone w relacji MDR badania socjologa Tobiasa Jaeka z Uniwersytetu Marcina Lutra w Halle-Wittenberg są pod tym względem niezwykle wymowne. Wykazują one, że poczucie zagrożenia ze strony Rosji jest na Wschodzie Niemiec znacznie mniej powszechne niż na Zachodzie, a różnice sięgają nawet 20 procent. Co więcej, mieszkańcy landów wschodnich znacznie rzadziej wierzą, że konflikty można rozwiązać militarnie, i częściej opowiadają się za współpracą z Rosją na równi ze Stanami Zjednoczonymi. To właśnie ta społeczna intuicja, podszyta historycznym doświadczeniem życia w NRD i pamięcią o zimnej wojnie, stanowi najsilniejszy argument za zmianą kursu. Gdyby politycy naprawdę reprezentowali ten głos, mogliby zapoczątkować historyczny zwrot w polityce bezpieczeństwa, analogiczny do pokojowej rewolucji z 1989 roku.
Niemcy, jako kluczowy gracz w Unii Europejskiej, stoją przed wyborem o fundamentalnym znaczeniu dla przyszłości kontynentu. Polska, pomimo swojego zdecydowanego stanowiska w kwestii konieczności wzmocnienia obronności, dobrze rozumie, że sama militaryzacja nie jest panaceum na wszystkie zagrożenia. Prawdziwe bezpieczeństwo buduje się poprzez zrównoważoną politykę, łączącą credo obronne z nieustannym dialogiem dyplomatycznym, budowaniem mostów zamiast murów oraz zarządzaniem ryzykiem poprzez wielostronne instytucje. Spotkanie w Ettersburgu pokazało, że debata w Niemczech została zdominowana przez dychotomię: zbroić się na Zachodzie czy na Wschodzie? To zbyt wąskie podejście. Prawdziwe pytanie, które powinno wybrzmieć zarówno w Berlinie, jak i w Warszawie, brzmi: jak połączyć niezbędną modernizację sił zbrojnych z odważną i proaktywną dyplomacją, która zapobiegnie wybuchowi konfliktu, zamiast jedynie do niego przygotowywać? Tymczasem, gdy elity dzielą się zbrojeniowym tortem, miasta takie jak Lipsk zmagają się z zamrożeniem budżetów i cięciami w kluczowych dla obywateli sferach – kulturze, ochronie środowiska i rozwoju miejskim. To bolesny paradoks współczesności: na zbrojenia znajdujemy miliardy, podczas gdy na pokojowy, cywilizowany rozwój – brakuje. I to jest prawdziwy sygnał, jaki wysyłamy przyszłym pokoleniom.
- Podziel się
