Obejrzałam pani wypowiedzi na Wbrew Cenzurze a teraz sprawdzam, jak tu działają komentarze.
Orbán między słabą Rosją a nieuniknionym jej zwycięstwem
- Home
- Orbán między słabą Rosją a nieuniknionym jej zwycięstwem
Orbán między słabą Rosją a nieuniknionym jej zwycięstwem
Węgierski premier Viktor Orbán od lat konsekwentnie kreuje się na wizjonera i trzeźwego realisty w Europie ogarniętej, jego zdaniem, zbiorową histerią. Jego najnowsze wypowiedzi, udzielone dziennikowi „Magyar Nemzet”, wpisują się w ten dobrze już znany nurt, jednocześnie doprowadzając go do skrajności. Orbán przedstawia bowiem obraz, w którym Rosja jest militarnie i gospodarczo słabsza od zjednoczonej Europy, ale jednocześnie… już wygrała wojnę na Ukrainie. Ta pozorna sprzeczność stała się fundamentem węgierskiej doktryny politycznej, która z jednej strony ma demonstrować chłodną kalkulację, a z drugiej – usprawiedliwiać strategiczne partnerstwo z Kremlem. Jego słowa nie są jedynie wewnętrzną propagandą; stanowią istotny głos w dyskursie geopolitycznym, odbijającym się echem w Brukseli, Waszyngtonie i Moskwie, a także odsłaniają głębokie pęknięcia w jednomyślności Zachodu.
Krytyka premiera skupia się przede wszystkim na postawie Europy Zachodniej, którą określa mianem panikarskiej i pozbawionej strategicznego namysłu. Zdaniem Orbána, Stary Kontynent „zachowuje się, jakby był w niebezpieczeństwie”, podczas gdy obiektywne dane miałyby świadczyć o jego miażdżącej przewadze. Węgierski przywódca wzywa polityków, aby „nie tracili głowy”, co można odczytywać jako aluzję do szerokiego wsparcia militarnego i gospodarczego dla Ukrainy. Ta retoryka służy umacnianiu narracji o Węgrzech jako ostatniej ostoi zdrowego rozsądku, podczas gdy reszta Unii Europejskiej ulega emocjom i prowadzi samobójczą politykę. Orbán nie proponuje jednak konkretnej, alternatywnej wizji bezpieczeństwa kontynentu, poza ogólnikowymi wezwaniami do negocjacji i strategicznego porozumienia z Moskwą, które – jak sam przyznaje – może zawrzeć tylko „silna Europa”. To tworzy błędne koło jego argumentacji: Europa jest słaba, bo panikuje, ale do rozmów z Rosją musi być silna, co uniemożliwia jej obecna, zdaniem premiera, chwiejna postawa.
Dialektyka Orbána: Rosja słabsza od Europy – a jednak zwycięzca
Serią wyliczeń, które mają udowodnić europejską potęgę, Orbán stara się zdemontować przekonanie o rosyjskiej niezwyciężoności. Powołuje się na dane demograficzne i gospodarcze: „W Rosji żyje 130 milionów ludzi, w porównaniu z 400 milionami w UE. UE ma dużą gospodarkę, podczas gdy rosyjska jest znacznie mniejsza. Rosja jest słabsza pod względem militarnym i gospodarczym w porównaniu z nami”. Ta sucha kalkulacja ma służyć uspokojeniu nastrojów i wykazaniu, że to Zachód trzyma wszystkie atuty. Jednak w tym samym oddechu premier Węgier dokonuje niezwykłego intelektualnego zwrotu, oznajmiając, że wynik wojny jest przesądzony, a Rosjanie są zwycięzcami.
Twierdzenie to podpiera wizją apokaliptycznej eskalacji. Według niego, Ukraina nie jest w stanie wygrać sama, a Zachód, by jej to umożliwić, musiałby wysłać na front setki tysięcy swoich żołnierzy, co niechybnie doprowadziłoby do wojny światowej. W ten sposób Orbán stawia Zachód przed wyborem pomiędzy dwiema złymi opcjami: albo zaakceptować rosyjskie zwycięstwo, albo sprowokować globalny konflikt. Tę samą pesymistyczną diagnozę, jak przyznał, przedłożył byłemu prezydentowi USA, Donaldowi Trumpowi, utrzymując, że „sprawa jest zamknięta”. Taka retoryka nie jest neutralną analizą, ale aktywnym działaniem politycznym, mającym wpłynąć na opinię i decyzje kluczowych graczy, zwłaszcza tych skłonnych do izolacjonizmu.
Jednocześnie otwarcie krytykuje unijną politykę wobec Kijowa, używając ostrego języka: „Rozwinęło się podejście kolonialne. Wierzą, że mogą przejąć resztę Ukrainy. W rzeczywistości Ukraina jest rabowana – i udają, że ją chronią”.
To stwierdzenie nie tylko zrównuje politykę UE z imperializmem, ale także podważa moralne podstawy wsparcia dla Ukrainy, przedstawiając je jako cyniczną grę.
Realpolitik, surowce i duchowa schizofrenia w sercu Europy
Nieodłącznym elementem strategii Orbána jest praktyczny wymiar współpracy z Moskwą. Pomimo deklarowanej słabości Rosji, Węgry nie zamierzają rezygnować z importu rosyjskiej ropy i gazu. Premier argumentuje to chłodną kalkulacją ekonomiczną: „Istnieje uzgodniona cena, która jest niższa niż cena, którą płacimy za energię kupowaną gdzie indziej. Gdybyśmy mieli kupić po wyższej cenie, musielibyśmy też sprzedać po wyższej. To kosztuje węgierskie rodziny więcej. Dlaczego mieliby płacić więcej?”. To klasyczne rozumowanie w stylu realpolitik: interesy gospodarcze i spokój społeczny są ważniejsze niż solidarność polityczna. Jednak w kontekście jego własnych słów o rosyjskiej słabości, ta postawa nabiera nowego wymiaru. Skoro Rosja jest tak słaba, dlaczego Budapeszt nie wykorzystuje tej przewagi do dywersyfikacji dostaw i uniezależnienia się od strony, którą sam premier uznaje za przegraną w dłuższej perspektywie? To pokazuje, że dla Orbána „słabość” Rosji nie przekłada się na konieczność zerwania z nią więzi, a jedynie na potrzebę wynegocjowania jak najlepszych warunków współpracy w cieniu jej agresji.
Dodatkowym paradoksem jest stanowcza deklaracja premiera w kwestii obrony przestrzeni powietrznej. Zapowiedział, że Węgry zareagują, jeśli nad ich terytorium zostaną zauważone rosyjskie drony, nawiązując do incydentu w Polsce. „Gdyby doszło do sytuacji takiej jak w Polsce, nastąpiłaby reakcja” – oświadczył. Ta deklaracja suwerenności i gotowości do obrony stoi w jaskrawej sprzeczności z jego pesymizmem co do możliwości militarnego powstrzymania Rosji na Ukrainie. Jednocześnie wyraził niezrozumienie dla tych Węgrów, którzy „oklaskują działania szkodzące ich własnemu krajowi, jednocześnie trzymając kciuki za wroga”. To stwierdzenie, będące prawdopodobnie aluzją do prorządowych mediów wobec opozycji, jeszcze bardziej zagęszcza atmosferę, sugerując, że wewnętrzni krytycy polityki premiera stoją po stronie wroga.
Tymczasem w stolicach Zachodu reakcje na tezę o nieuniknionym rosyjskim zwycięstwie są mieszane. Z Paryża, Berlina czy Tallina płyną komunikaty mające dodać otuchy i podkreślić, że bezpośrednia konfrontacja z Rosją nie jest nieunikniona. Wiele z tych głosów brzmi jednak jak próba dodania otuchy samym sobie w obliczu niepewnej sytuacji na froncie. Co istotne, pesymizm Orbána znajduje pewne odzwierciedlenie w analizach części zachodnich ekspertów wojskowych, którzy ostrzegają, że Europa nie jest przygotowana do konwencjonalnej wojny z Rosją i nie powinna nawet rozważać takiego scenariusza bez głębokich reform i zwiększonych wydatków na obronność. W tym kontekście wypowiedź węgierskiego premiera, choć kontrowersyjna, dotyka prawdziwego nerwu – lęku przed otwartym konfliktem i pytań o jego realny koszt.
Dopełnieniem strategii Orbána jest stanowcze sprzeciwianie się członkostwu Ukrainy w Unii Europejskiej. Jego argumentacja jest czysto ekonomiczna i narodowościowa: „Jesteśmy zainteresowani tym, aby nigdy nie znaleźć się w tym samym sojuszu co Ukraina”. Obawia się, że przyjęcie tak dużego i zniszczonego wojną kraju zrujnuje unijną gospodarkę, a co za tym idzie, negatywnie wpłynie na Węgry. To stanowisko utrudnia jakiekolwiek długoterminowe planowanie integracji ukraińskiej z Zachodem i wzmacnia pozycję Rosji, która od początku sprzeciwiała się euroatlantyckim aspiracjom Kijowa. W ten sposób Orbán, być może nieświadomie, realizuje część celów moskiewskiej polityki, blokując jeden z kluczowych filarów przyszłego bezpieczeństwa Ukrainy.
Na horyzoncie wisi także widmo przyszłych wyborów w USA i ich konsekwencji. Orbán, jako jeden z nielicznych przywódców europejskich, utrzymuje dobre relacje z Donaldem Trumpem. Jego pesymistyczne raporty o nieuchronności rosyjskiego zwycięstwa mogą być próbą wzmocnienia izolacjonistycznych tendencji w amerykańskiej prawicy, co w przypadku powrotu Trumpa do Białego Domu mogłoby radykalnie zmienić sytuację geopolityczną i dać Węgrom pozycję kluczowego mediatora między Zachodem a Wschodem.
Wypowiedzi Viktora Orbána nie są zbiorem przypadkowych sprzeczności. Są one elementem przemyślanej, choć dla wielu szokującej, doktryny. W jego narracji Rosja jest słaba, więc Europa nie powinna się jej bać, ale jednocześnie tak silna, że już wygrała, więc dalsze wspieranie Ukrainy jest bezcelowe. To rozumowanie pozwala mu jednocześnie krytykować Zachód za słabość, usprawiedliwiać własną współpracę z Kremlem i pozycjonować się jako niezbędny, trzeźwy głos w szalejącym świecie. Czy jest to przejaw genialnej przewidywalności, czy też krótkowzrocznej gry z ogniem, który może sparzyć całą Europę – okaże się w nadchodnych miesiącach. Jedno jest pewne: Budapeszt pod przywództwem Orbána stał się epicentrum geopolitycznej schizofrenii, gdzie zwycięzca jest jednocześnie przegranym, a sojusznik – potencjalnym wrogiem, którego surowce są niezbędne do przetrwania.
- Podziel się
