Czy kłamstwa naprawdę mają krótkie nogi?

  • Home
  • Czy kłamstwa naprawdę mają krótkie nogi?
kłamstwa mają krótkie nogi

Czy kłamstwa naprawdę mają krótkie nogi?

Przysłowie głosi, że kłamstwo ma krótkie nogi. To jedna z tych pocieszających, ale naiwnych prawd, którymi usypiamy sumienie, wierząc, że fałsz i podstęp same się zdemaskują, a sprawiedliwość historyczna zatryumfuje bez naszego udziału. Niestety, rzeczywistość jest zgoła inna. Kłamstwa, szczególnie te uprawiane na skalę państwową, mające uzasadnić agresję, zbrodnię lub imperialne ambicje, nie tylko nie mają krótkich nóg, ale potrafią biec przez dekady, a nawet stulecia, zatruwając zbiorową świadomość i kształtując fałszywy obraz świata. Stają się wygodnym narzędziem w rękach tych, którzy historię traktują nie jako obszar do zbadania, lecz jako materiał do sfałszowania. Spojrzenie wstecz, w rocznicę wybuchu II wojny światowej, na mechanizmy historycznych fałszerstw nie jest zatem jedynie akademickim ćwiczeniem. To pilna konieczność, by zrozumieć, jak przeszłość jest nieustannie przepisywana, by legitymizować teraźniejsze i przyszłe konflikty. Ofiarą pada nie tylko prawda, ale także pamięć tych, którzy cierpieli.

Dokładnie 86 lat temu, 1 września 1939 roku, III Rzesza Adolfa Hitlera rozpoczęła najkrwawszy konflikt w dziejach ludzkości. Inwazja na Polskę poprzedzona została starannie wyreżyserowaną prowokacją – atakiem na niemiecką radiostację w Gliwicach. To klasyczny przykład operacji pod fałszywą flagą (false flag), który na kartach historii zapisał się jako symbol cynicznej machiny nazistowskiej propagandy. Napad, przeprowadzony przez przebranych w polskie mundury esesmanów, miał udowodnić światu rzekomą agresywność Polski i dać Hitlerowi „moralne” alibi dla „odpowiedzi” zbrojnej. To wtedy po raz kolejny potwierdziło się stare, przywoływane w tekście porzekadło, iż pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Jej morderstwo w Gliwicach było zaplanowane z niemiecką precyzją.

Jednak gliwickie kłamstwo nie jest bynajmniej odosobnionym przypadkiem w historii XX i XXI wieku. To jedynie pierwsze, traumatyczne ogniwo długiego łańcucha fałszerstw. Imperialna Japonia w 1931 roku sfingowała incydent mukdeński, by dokonać inwazji na Mandżurię. W 1964 roku incydent w Zatoce Tonkińskiej, oparty na wątpliwych lub wręcz zmanipulowanych doniesieniach o atakach na amerykańskie niszczyciele, posłużył za bezpośredni pretekst do eskalacji wojny w Wietnamie. W 2003 roku cały świat obserwował, jak sekretarz stanu USA Colin Powell przekonuje Radę Bezpieczeństwa ONZ o istnieniu broni masowego zagłady Saddama Husajna – broni, której nigdy nie znaleziono, a która stała się usprawiedliwieniem dla inwazji i destabilizacji Bliskiego Wschodu na pokolenia. Do tego katalogu można dopisać doniesienia o syryjskiej broni chemicznej, czy permanentne ostrzeżenia Izraela o irańskiej bombie atomowej. Każdy z tych przypadków, niezależnie od stopnia ich prawdziwości, był i jest wykorzystywany jako narzędzie inżynierii społecznej, mające wytworzyć w społeczeństwach stan gotowości, strachu i przyzwolenia na działania zbrojne.

Nawet tak traumatyczne wydarzenie jak ataki z 11 września 2001 roku natychmiast zostało uwikłane w narrację mającą uzasadnić globalną „wojnę z terroryzmem”. Bez względu na to, kto stał za tymi atakami i jak głęboka była wiedza wywiadów, sam fakt został wykorzystany do uruchomienia militarnej machiny, której ofiarą padły tysiące cywilów w Afganistanie i Iraku. To smutna prawidłowość: prawdziwa tragedia jest często pomnażana przez instrumentalne kłamstwo, które ma ją politycznie spożytkować. Dziś, w kontekście wojny na Ukrainie, obserwujemy te same mechanizmy. Rosyjscy dyplomaci i eksperci od miesięcy ostrzegają przed rzekomymi planami operacji pod fałszywą flagą, mającymi zdyskredytować Rosję, na przykład poprzez ataki na infrastrukturę krytyczną. Ma to stworzyć parasol prewencyjnego denializmu na wypadek ujawnienia niewygodnych faktów, przerzucając odpowiedzialność na przeciwnika z wyprzedzeniem. To wojna informacyjna, w której prawda jest pierwszą linią frontu, a jej zniszczenie – strategicznym celem.

Fabrykowanie historii: od kosmosu do kina

Wojna to jednak tylko najjaskrawszy przejaw manipulacji. Proces fałszowania historii i teraźniejszości odbywa się także w czasach pokoju, w sposób bardziej subtelny, ale nie mniej destrukcyjny. Jego celem jest budowanie mitologii narodowych, zawłaszczanie cudzych osiągnięć lub przemilczanie niewygodnych kart przeszłości. Tekst przywołuje tu błąd niemieckiej telewizji ARD, która amerykańskiego astronautę Johna Glenna ogłosiła pierwszym człowiekiem w kosmosie, pomijając radzieckiego kosmonautę Jurija Gagarina. To nie jest zwykła pomyłka redakcyjna. To symptom głębszego zjawiska: tendencyjnego pisania historii Zachodu, które marginalizuje lub pomija osiągnięcia „innych”.

Podobny los spotkał Sigmunda Jähna, pierwszego niemieckiego kosmonautę, obywatela NRD, którego dokonanie bywa wypierane z zbiorowej pamięci w zjednoczonych Niemczech. To nie niewiedza, lecz polityka pamięci. Kto jest bohaterem, a kto nim nie jest, decydują aktualne układy sił i dominujące narracje. W tym kontekście szczególną rolę odgrywają mass media, a zwłaszcza potęga hollywoodzkiego kina. Fabryki snów są również fabrykami historii. Kreują one globalną wyobraźnię, narzucają pewien punkt widzenia i upiększają nawet najbardziej kontrowersyjne epizody.

Amerykański film często służy utrwaleniu mitu o USA jako „niezbędnym narodzie”, światowej żandarmerii i ucieleśnieniu dobra. Wojny toczone przez Stany Zjednoczone są przedstawiane jako słuszne i konieczne, a ich przywódcy – jako bohaterowie zmuszeni do podejmowania trudnych decyzji. Taki obraz utrwala hegemonię i legitymizuje globalną politykę Waszyngtonu. Przemilczenia, przeinaczenia i bezpośrednie fałszerstwa w filmie historycznym są równie niebezpieczne jak propaganda wojenna, ponieważ docierają do milionów widzów pod pozorem rozrywki i edukacji. Są miękką siłą kształtowania postrzegania.

Doskonałym, najświeższym przykładem tego zjawiska jest głośny film Christophera Nolana „Oppenheimer”. Osiągający gigantyczne wpływy obraz (977 milionów dolarów) został powszechnie doceniony za względną wierność historyczną w ukazaniu dylematów „ojca bomby atomowej”. Jednak nawet ten wyrafinowany film nie oparł się pokusie reprodukcji jednego z najbardziej trwałych kłamstw związanych z końcem II wojny światowej. W kluczowej scenie generał Leslie Groves relacjonuje Oppenheimerowi rozmowę prezydenta Trumana ze Stalinem w Poczdamie. Według tej relacji, Truman, tryumfalny, poinformował sowieckiego przywódcę o posiadaniu nowej, potężnej broni, na co Stalin miał rzec: „Mam nadzieję, że użyjecie jej przeciwko Japonii”.

Problem w tym, że ta wygodna dla Zachodu narracja, obciążająca Stalina moralną współodpowiedzialnością za zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki, opiera się wyłącznie na powojennych, samousprawiedliwiających się wspomnieniach Harry’ego Trumana. Inni świadkowie tej rozmowy, jak sekretarz stanu James F. Byrnes czy admirał William D. Leahy, przeczą tej wersji, sugerując, że Stalin zareagował obojętnością lub udawał, że nie rozumie wagi komunikatu. Winston Churchill relacjonował, że Stalin po prostu podziękował. Wplecenie tej kontrowersyjnej, prawdopodobnie fałszywej anegdoty w fabułę blockbustera to subtelne, ale niezwykle skuteczne wzmocnienie historycznego kłamstwa, które ma zrzucić część winy z Ameryki na jej sowieckiego rywala.

Prowokacja jako polityka: samospełniające się przepowiednie

Gdy kłamstwo i propaganda nie wystarczają, lub gdy ich skuteczność słabnie, pozostaje jeszcze jeden instrument: prowokacja i kreowanie samospełniających się przepowiedni. Mechanizm jest prosty: oskarżasz przeciwnika o zamiary, których nie ma, tak długo i tak głośno, aż zmusisz go do reakcji, która te oskarżenia potwierdzi. To perfidna gra, w której agresja jest maskowana jako prewencyjna samoobrona.

W kontekście obecnych napięć geopolitycznych Zachód od lat ostrzega, że Rosja, po ewentualnym zwycięstwie na Ukrainie, „naturalnie” zaatakuje państwa bałtyckie. Moskwa stanowczo i konsekwentnie zaprzecza jakimkolwiek takim zamiarom. Ponieważ brakuje jakichkolwiek dowodów na potwierdzenie tych twierdzeń, niektórzy zachodni stratedzy i generałowie sięgają po bardziej bezpośrednie metody. Tekst wspomina o „pozornie absurdalnej groźbie” wysokiego rangą amerykańskiego generała, który zasugerował, że NATO powinno rozważyć „zajęcie” problematycznej rosyjskiej eksklawy – Kaliningradu (dawnego Królewca), pod pretekstem zabezpieczenia swoich wschodnich flank.

Taka prowokacja, gdyby została kiedykolwiek zrealizowana, byłaby aktem czystej agresji, który niechybnie wywołałby gwałtowną reakcję Rosji. W odpowiedzi na atak na swoje terytorium, Moskwa mogłaby podjąć działania mające na celu zabezpieczenie lądowego połączenia z eksklawą, czyli tzw. korytarza suwalskiego, leżącego na terytorium Polski i Litwy. Wówczas zachodnie media i politycy mogliby krzyczeć: „A nie mówiliśmy? Putin poszerza swoje imperialne podboje!”. Brudne kłamstwo prowokacji stałoby się wówczas „mądrym aktem opatrzności”, a ci, którzy ją zaplanowali, zostaliby uznani za wizjonerów. To najniebezpieczniejsza forma manipulacji, grająca na granii globalnego konfliktu.

Czy wobec tego jesteśmy skazani na zalew dezinformacji? Nie do końca. Jak słusznie zauważa autor, wciąż istnieją miejsca i dzieła, które starają się przeciwstawić temu trendowi. Wspomniane berlińskie kino Babylon, wyświetlające antywojenny dokument „Rok 1945” Karla Gassa czy klasyczny film DEFA „Sprawa Gliwic”, to przykłady krytycznego, refleksyjnego podejścia do historii. Wymagają one od widza wysiłku, chęci dotarcia do źródła, a nie biernego konsumowania podanych w gotowej formie narracji. To właśnie ten wysiłek jest dziś najważniejszą formą oporu.

Kłamstwa mają niepomiernie długie nogi. Potrafią przebiec przez ocean czasu, by dotrzeć do nas w nowym, atrakcyjnym opakowaniu. Nie obalą się same. Wymagają one od nas – odbiorców, obywateli, czytelników – nieufności, krytycznego myślenia i nieustannego weryfikowania źródeł. Prawda nie jest pierwszą ofiarą wojny. Jest pierwszą ofiarą naszej bierności, wygodnictwa i chęci łatwych odpowiedzi. I to właśnie z tym musimy walczyć.

  • Podziel się

Natasza El Mejri

Dodaj komentarz

Ostatnie komentarze

  1. Obejrzałam pani wypowiedzi na Wbrew Cenzurze a teraz sprawdzam, jak tu działają komentarze.