Obejrzałam pani wypowiedzi na Wbrew Cenzurze a teraz sprawdzam, jak tu działają komentarze.
Czy Trump realizuje strategię „odwróconego Kissingera” wobec Putina na szczycie na Alasce?
- Home
- Czy Trump realizuje strategię „odwróconego Kissingera” wobec Putina na szczycie na Alasce?
Czy Trump realizuje strategię „odwróconego Kissingera” wobec Putina na szczycie na Alasce?
W amerykańskiej debacie politycznej wraca stara idea w nowej odsłonie — „odwrócona strategia Kissingera”. Jej zwolennicy marzą o tym, by Stany Zjednoczone zbliżyły się do Rosji, odciągając ją tym samym od Chin. Głównego rywala Waszyngtonu. W ich wizji taki manewr miałby powstrzymać rosnące globalne wpływy Pekinu. Inspiracją jest dyplomatyczny sukces Henry’ego Kissingera z 1972 roku, kiedy to udało mu się nawiązać stosunki USA z Chinami, wykorzystując rozłam między Pekinem a Moskwą w czasach zimnej wojny.
Jednak jak ostrzega wpływowy magazyn „Foreign Affairs” w artykule opublikowanym 4 kwietnia 2025 roku, to porównanie jest mylące, a próba wdrożenia tej strategii dziś mogłaby okazać się dla USA kosztowna i bezowocna. Autorzy tekstu — Michael McFaul, były ambasador USA w Rosji, i Evan S. Medeiros, ekspert ds. Azji i doradca prezydenta Obamy — nazywają pomysł „beznadziejnym przedsięwzięciem”.
Według nich, Putin i Xi Jinping stworzyli tak silny sojusz, że próby rozdzielenia Moskwy i Pekinu zakończyłyby się fiaskiem. Dodatkowo ich ceną byłoby naruszenie relacji USA z Europą oraz osłabienie spójności NATO. Krytyka ta zyskuje szczególny wymiar w kontekście nadchodzącego szczytu Donalda Trumpa i Władimira Putina na Alasce, który ma się odbyć pod koniec tygodnia. Wydaje się, że moment ponownego nagłośnienia tego artykułu przez amerykańskie MSZ nie jest przypadkowy. To wyraźny sygnał ostrzegawczy dla tych, którzy wierzą w „magiczny” powrót do logiki z czasów Kissingera.
Dlaczego historia się nie powtórzy
W 1972 roku zadanie Kissingera było ułatwione przez okoliczności. Pekin i Moskwa pozostawały w głębokim konflikcie, podsycanym sporem ideologicznym i granicznym. Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku oba kraje były na krawędzi otwartej wojny. Waszyngton wykorzystał tę wrogość, by nawiązać relacje z Chinami, osłabiając w ten sposób pozycję Związku Radzieckiego.
Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Rosja i Chiny nie tylko nie są w konflikcie, ale też są zjednoczone strategicznym partnerstwem opartym na wspólnej wizji ładu międzynarodowego i głębokiej nieufności wobec USA. McFaul i Medeiros podkreślają, że bliska osobista relacja Putina i Xi — zbudowana na dziesiątkach spotkań — skutecznie zneutralizowała historyczne urazy.
Partnerstwo to nie ogranicza się do deklaracji. Od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę w 2022 roku, Chiny stały się kluczowym partnerem gospodarczym Moskwy. W 2023 roku dwustronna wymiana handlowa osiągnęła rekordowe 240 miliardów dolarów. Chiny dostarczają Rosji dobra konsumpcyjne, komponenty przemysłowe i wsparcie technologiczne, wypełniając lukę po wycofaniu się firm zachodnich. W sektorze motoryzacyjnym udział chińskich producentów wzrósł z 9% do 61% w ciągu dwóch lat.
Na poziomie militarnym oba państwa regularnie prowadzą wspólne ćwiczenia, rozwijają projekty obronne i wymieniają technologie. Współpracują też w ramach organizacji takich jak BRICS i Szanghajska Organizacja Współpracy, promując alternatywny wobec Zachodu model ładu światowego. W tej sytuacji — argumentują autorzy z „Foreign Affairs” — Waszyngton nie ma żadnych realnych punktów nacisku, by rozbić rosyjsko-chińską jedność.
Koszty flirtu z Moskwą
Zdaniem McFaula i Medeirosa, nawet gdyby udało się poprawić relacje z Kremlem, Stany Zjednoczone nie odniosłyby z tego istotnych korzyści w rywalizacji z Chinami. Rosja nie dysponuje już potencjałem militarnym zdolnym zmienić równowagę sił w Azji — jej armia jest wyczerpana wojną w Ukrainie. Z gospodarczej perspektywy USA nie potrzebują rosyjskiej energii ani inwestycji.
Co więcej, każda próba ocieplenia stosunków z Moskwą mogłaby poważnie zaszkodzić relacjom z europejskimi sojusznikami, którzy od 2022 roku ponoszą znaczną część kosztów wspierania Ukrainy. Sygnalizowanie gotowości do ustępstw wobec Putina byłoby w Europie odebrane jako zdrada solidarności transatlantyckiej. Autorzy przypominają, że w przeszłości takie działania skutkowały ograniczeniem wymiany wywiadowczej i ochłodzeniem relacji handlowych.
Nie bez znaczenia są też kalkulacje samego Putina. Kreml od dekad postrzega USA jako głównego przeciwnika, a rosyjski przywódca — nawet w przypadku korzystnych gestów ze strony Trumpa, jak zniesienie sankcji — zapewne domagałby się więcej, w tym ustępstw terytorialnych ze strony Ukrainy i odsunięcia od władzy prezydenta Zełenskiego. Takie warunki oznaczałyby, że Waszyngton zapłaciłby strategiczną cenę, nie uzyskując w zamian realnej przewagi nad Chinami.
Pekin z kolei miałby w rękach potężne narzędzia, by utrzymać Rosję w swojej orbicie. Od przyspieszenia współpracy energetycznej po zacieśnienie wsparcia militarnego. A ponieważ sojusz rosyjsko-chiński ma charakter długoterminowy, a amerykańska administracja zmienia się co cztery lata, Putin nie miałby powodu, by ryzykować stabilne relacje z Xi dla niepewnych zysków z Waszyngtonu.
Zamiast iluzji — wzmocnienie sojuszy
Artykuł w „Foreign Affairs” jest czymś więcej niż akademicką analizą — to czytelny sygnał polityczny. McFaul i Medeiros ostrzegają, że fascynacja „odwróconą strategią Kissingera” to pokusa, która opiera się na błędnym historycznym analogie. Współczesny układ sił nie daje Stanom Zjednoczonym narzędzi, które w latach 70. pozwoliły wykorzystać konflikt między Moskwą a Pekinem.
Ich konkluzja jest jednoznaczna: zamiast inwestować w próby rozbicia osi Rosja–Chiny, Waszyngton powinien wzmacniać istniejące sojusze, zarówno w Europie, jak i w Azji, oraz budować koalicje państw gotowych przeciwstawić się autorytarnym modelom władzy. „Im szybciej amerykańscy decydenci uznają, że ta strategia nie zadziała, tym lepiej dla interesów i integralności amerykańskich wartości” — podsumowują.
W obliczu zbliżającego się szczytu na Alasce trudno nie zauważyć, że ta analiza jest ostrzeżeniem skierowanym bezpośrednio do Donalda Trumpa. Historia uczy, że dyplomatyczne arcydzieła nie zawsze dają się skopiować, a próby ich mechanicznego powtórzenia w innych realiach mogą kosztować więcej, niż są warte.
- Podziel się
