Polska będzie liderem „zielonego ładu”?

  • Home
  • Polska będzie liderem „zielonego ładu”?

Polska będzie liderem „zielonego ładu”?

Coś się na świecie zmienia. Na razie upada wiara biznesu w wiatraki.

Jeszcze całkiem niedawno morska energetyka wiatrowa jawiła się jako jeden z twardych filarów globalnej transformacji energetycznej – napędzały ją ambitne projekty oraz niemal entuzjastyczne wsparcie wielkich koncernów, mediów i polityków.

Biznes nie chce dalej inwestować w wiatraki

W ostatnim czasie obserwujemy wyraźne ochłodzenie tej euforii, a niektóre firmy rozważają ograniczenie zaangażowania w offshore (lub wręcz już to robią). Inne sygnalizują potrzebę głębokiego przewartościowania strategii w stronę (sic!)… ropy i gazu. Może to zaskakiwać, zwłaszcza w kontekście rosnącego zapotrzebowania na czystą energię i coraz mocniejszego nacisku legislacyjnego na zrównoważony rozwój nie tylko w Unii Europejskiej, choć w niej to eko-szaleństwo się najmocniej ugruntowało. Taka jest jednak cena ignorowania rzeczywistości przez eko-wariatów.

Od około połowy ubiegłej dekady, świat był świadkiem imponującego przyspieszenia w rozwoju tego sektora: rosnąca liczba projektów, kolejne rekordy zainstalowanej mocy oraz spadek kosztów produkcji. Te zmiany nie były jedynie efektem wspomnianego entuzjazmu inwestorów czy wsparcia politycznego, przejawiającego się w coraz większych, dyktatorskich wręcz naciskach europejskich biurokratów na poszczególne kraje, ale także postępów technologicznych, coraz sprawniejszej logistyki, doskonalenia łańcuchów dostaw.

W efekcie wiatraki dostały wiatru w łopaty i stały się jednym z najważniejszych filarów globalnej transformacji energetycznej.

Od 2014 do 2023 moc zainstalowana MEW wzrosła o niebagatelne 760%. Szybko na czoło liderów w tej dziedzinie, oczywiście wysunęły się Chiny, które są dziś największym światowym producentem turbin wiatrowych.

Kryzys energetyki wiatrowej pogłębia się

Wiele wskazuje, że sektor offshore stoi dziś w obliczu zupełnie nowej ery, nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że na przysłowiowej „krawędzi”, ale z pewnością czeka go sporo zmian. I przynajmniej część może okazać się bolesna. Ostatnie tygodnie przyniosły doniesienia o wątpliwościach kilku globalnych koncernów, narastających wokół projektów morskiej energetyki wiatrowej. Warto wspomnieć choćby o BP, które pod rządami nowego dyrektora generalnego dość istotnie modyfikuje swoje dotychczasowe podejście. Jest to zresztą pochodna sytuacji rynkowej i presji akcjonariuszy, domagających się poprawy wyników finansowych. Na razie firma wstrzymała inwestycje w nowe projekty offshore, zapowiadając przegląd pozostałych i deklarując (przynajmniej na razie) dokończenie najważniejszych. W październiku Reuters podawał również, że BP zrezygnowało ze swojego planu redukcji wydobycia ropy i gazu o 25% w latach 2019-2030, utrzymując ambicje w zakresie net-zero w 2050. To zapewne przypadek.

Wstrzymanie angażowania się w nowe projekty offshore zapowiedział również Shell. Jego prezes, Wael Sawan, deklaruje podjęcie zdecydowanych działań, ukierunkowanych na zwiększenie przychodów. Rzecznik firmy poinformował w oświadczeniu, że nie zamyka się ona na możliwości w zakresie akwizycji tego typu projektów oraz z „ostrożną otwartością” podchodzi do ewentualnego zaangażowania kapitałowego. Conditio sine qua non jest tutaj oczywiście biznesowe uzasadnienie. Niezależnie od tych zapowiedzi w ostatnich miesiącach Shell wycofał się z kilku inicjatyw MEW w Korei Południowej i Stanach Zjednoczonych.

To nie koniec złych informacji dla miłośników wiatraków. Niedawno zakończył się duński przetarg dotyczący trzech lokalizacji MFW na Morzu Północnym – nie wpłynęła żadna oferta, temat odpuścił nawet duński Ørsted. Okazało się, a właściwie od dawna było to wiadome, że to się biznesowi, który na gazie, ropie czy węglu zarabia więcej, po prostu nie opłaca. Dziś tylko coraz więcej firm przestaje zaprzeczać rzeczywistości.

A może i węgiel wróci do łask?

Można by mieć nadzieje, że i do węgla biznes zacznie zmieniać stosunek. Można, gdyby nie fakt, że na coraz ostrzejszych ograniczeniach związanych z wykorzystaniem węgla, zarabiają najwięcej ci, którzy z niego nie korzystają.

Z węglem w Polsce sytuacja robi się coraz bardziej poważna, a nieodpowiedzialna, prowadzona pod dyktat Komisji Europejskiej i stojących za nią interesów zachodnich korporacji polityką, polskojęzyczne elity prowadzą nas w przepaść.

Polityka klimatyczna realizowana w Polsce pod unijnym dyktatem, stale zmierza w kierunku całkowitego zakazu stosowania węgla jako paliwa stałego. Pomimo wyznaczenia szybkiej „autostrady” do likwidacji wykorzystywania węgla, rząd zamierza jeszcze zaostrzyć przepisy i przyspieszyć cały proces.

31 sierpnia 2024 roku rząd otworzył pierwszy etap procesu zmierzającego do pozbawienia Polski bezpieczeństwa energetycznego opartego na węglu. Zaostrzono wówczas przepisy dotyczące jakości paliw stałych wykorzystywanych w gospodarstwach domowych.

1 września minionego roku ruszył II etap, który zakończy się 30 czerwca 2027 roku. Ten okres również ma skutkować w kolejne ograniczenia i nowe normy jakościowe dla paliw stałych. Konsumenci mogą spodziewać się wycofania niektórych produktów, które nie będą spełniały norm.

Najbardziej niebezpieczny dla bezpieczeństwa energetycznego Polaków może być jednak następny etap, który przewidziano na okres 1 lipca 2027 – 30 czerwca 2029. Władza planuje wówczas radykalne przyspieszenie „w walce o klimat”. Wówczas dojdzie do zaostrzenia przepisów. Będzie to oznaczało całkowity zakaz wykorzystywania węgla o niskiej jakości, który dotknie przede wszystkim gospodarstwa domowe – w tym mniej zamożnych mieszkańców.

W konsekwencji już za nieco ponad 4 lata ze sprzedaży zniknie węgiel nie spełniający normy PN-EN 303-5. To produkty o zawartości popiołu do 7 proc. oraz wilgotności całkowitej do 11 proc. Zakaz stosowania węgla niespełniającego tej normy dotyczyć będzie wybranych rodzajów węgla. Decyzje władz mogą oznaczać zakaz sprzedaży węgla w formie groszku, miału, orzecha czy kostki. Jednym słowem w szybkim tempie tracimy nasze bezpieczeństwo i energetyczną niezależność. Obudzimy się zapewne jednak dopiero wtedy, gdy zrozumiemy jak dużo i jak długo za zielone ambicje polskojęzycznej władzy, będziemy płacić

  • Podziel się

Jarosław Augustyniak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *